Wystrugana pasja? Kiedyś był to zwykły dom ze stolarnią. A dzisiaj?
Stworzyliśmy miejsce, gdzie człowiek nigdy nie będzie samotny, bo zawsze jest z kim pogadać, poznać kogoś ciekawego, zastanowić się nad życiem, snuć niekończące się plany?.. Chcemy tu sobie żyć, jeść, tańczyć, koncertować.
Stolarnia dała nazwę – Złoty Strug. Taka wystrugana złota robota.. Dzisiaj już wypracowali sobie powiedzenie przy realizacji kolejnych pomysłów – że musi być „strugowo”, czyli zawsze tak samo w tym samym stylu. A co w tym klimacie siedzi?
Proste – ludzie i ich wnętrze. Złoty Strug powstał w wyniku marzeń, a nie jako biznes, który ma mnożyć zyski w kolejnym sezonie. Gospodarze prowadzą go jak dom, a że ludzie przyjeżdąją na nocleg i na jedzenie, to można dzięki temu pomnożyć pasję.
Ściany niezwykłego, prawie stuletniego domu w Pluskach przy ul. Jeziornej 83, przesiąknięte są klimatem przedwojennego sklepu cynamonowego. Do czasów wkroczenia Armii Czerwonej Anton Marx prowadził tu sklep kolonialny. W czasie wojny zaś w nielegalnym klubie pokerowym ludzie tracili majątki. Potem na przeszło trzy dekady nic tu ciekawego nie przyciągało. Działalność prowadziła Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska”.
Tymczasem w Nowej Wsi, do której z Plusek zaprzęgiem można dojechać w dwie godziny, dorasta Teresa Rokicka, przyszła studentka Politechniki Gdańskiej. Wybierze kierunek budownictwo wodne i morskie. We Wrzeszczu będzie wpadać do kawiarenki ?U Wandy?. Posiedzieć, posłuchać płyt z szafy grającej, zjeść pyszny sernik na zimno . – Marzyłam wtedy, by mieć kiedyś coś takiego swojego – wspomina mi dzisiaj, kiedy siedzimy przy świecach w kącie, obok starego pianina w sali Złotego Struga. Jest bardzo późno, a goście zjeżdżają. Syn Adam, który pomaga prowadzić „Strug” mówi, że u nich nie liczy się czasu, kiedy są otwarci, a raczej czas, kiedy są zamknięci. I dodaje po chwili, że to jakieś 4-5 godzin na dobę.
Złoty Strug to restauracja, może pub, pokoje do spania, ale też i miejsce z mocnym akcentem muzycznym. Dlatego w okolicy mówią, że Strug to jak otwarty dom kultury. Zachodzą tu ludzie, którzy i niczego nie zamawiają. Bo chcą tu zajść. Chcą latem popływać, przyjść do ogrodu i posiedzieć obok równo poukładanego drewna, pachnących porzeczek, chodzących kaczek i królików. A zimą, przez drewniane okno, obserwować biegających na nartach turystów.
I dobrze, że do tego okna doszedłem, bo to ważne dla tego domu. Otóż w 1982 roku, ojciec Teresy Rokickiej, kupił dom w Pluskach. Nic specjalnego. – Przywiózł nas tu traktorem z dwoma przyczepami. W jednej było drewno na opał, w drugiej stare meble, pierzyny i my – opowiada moment przeprowadzki z Nowej Wsi. Zrobili kursy stolarskie i w domu założyli z mężem stolarnię. To m.in. z tamtego kresu pochodzą obecne okna.
Pluski zaczęli odwiedzać dawni Warmiacy. Czasem zaszli z pytaniem gdzie tu można coś zjeść. I zwykle słyszeli: – Tu jest komuna, więc nigdzie, tu nie ma restauracji.
Teresa Rokicka: – Wtedy pojawił się pomysł, czy nie ugościć tych przyjezdnych. I szybko zaczęliśmy… płakać. Bo przychodziło tu tyle ludzi, że nie umieliśmy tych tłumów opanować.
Na dobre wystartowali w 1994 roku.( 1 maja 2014 obchodzimy 20-lecie) Dzisiaj przyjeżdżają dzieci pierwszych klientów. Do czego wracają? Do atmosfery? Klimatycznych wnętrz? Nad wystrojem Złotego Struga od kilku lat czuwa Eryk Werner, partner Teresy Rokickiej, designer, który inspirację do Plusek zwozi ze świata. Razem jeżdżą po targach i skupują szafki, świeczniki, obrazy, stoły. – Stworzyliśmy takie miejsce, by ludzie przyjeżdżali tu zapomnieć o troskach i problemach – wtrąca.
Lokal upatrzyli też sobie artyści i muzycy, okoliczni i nie tylko, grały tu zespoły z Norwegii, Włoch i Paryża. Goście ze stolicy potrafią przyjechać tu specjalnie na jeden dzień. Czasem tylko po to, by popracować w zaciszu lub poczytać prasę. Chodzi się tu jak po domu, można sobie napalić w kominku, pograć na pianinie, skosztować regionalnych potraw z dziczyzną, grzybami, owocami runa leśnego?, albo zabrać je w słoiku do domu. Stoły są trochę starte zębem czasu, serwetki ręcznie robione, podłogi wydeptane, a blat na barze ma już chyba wgębienia od łokci.
Tekst: Rafał Radzymiński Obraz: Joanna Barchetto